Spektakle

Przejdź do: Wersja kontrastowa
Przejdź do: Youtube
Przejdź do: Instagram
Przejdź do: FaceBook
Przejdź do: Wersja kontrastowa

Wyszukiwarka


Menu główne



Komedia w ciemno (Black Comedy)

Peter Shaffer
Komedia w ciemno
Data premiery 6 stycznia 2018
 

Opis

Niedziela wieczór, do młodego rzeźbiarza schodzi się rodzina, sąsiedzi i kupiec (plus była kochanka). Ale jest problem: nie ma prądu. Wszystko dzieje się po ciemku. My wszystko widzimy, bo gdy oni chodzą w mroku, na scenie panuje jasność (i na odwrót). Widzimy, co robią ludzie, gdy myślą, że ich nie widać… „To będzie jakaś masakra. Ja już to widzę. Teksańska masakra piłą mechaniczną” – powiada główny bohater.

Angielska jednoaktowa farsa, ale napisana przez „poważnego” dramatopisarza,wielkiegoPeteraShaffera, autora m.in. słynnego Amadeusza. Powstała w 1967 roku jako zabawny kontrapunkt do Panny JuliiAugusta Strindberga – a brzmi, jakby ją napisano wczoraj, dzięki nowemu tłumaczeniu przygotowanemu specjalnie dla Teatru Miejskiego w Lesznie przez Macieja Stroińskiego, krytyka teatralnego.

Reżyseruje Jarosław Bielski, znany już leszczyńskiej publiczności z wystawienia Ślubu. Na scenie zobaczymy wspaniałą obsadę, po części już w naszym teatrze zadomowioną, m.in. Katarzynę Krzanowską, Mariusza Saniternika, Karola Wróblewskiego, Izabelę Noszczyk, Katarzynę Głogowską i Sandrę Drzymalską. W roli głównej Michał Kocurek, wybitny aktor Teatru Nowego w Poznaniu.

Realizatorzy

Przekład Maciej Stroiński
Scenografia Beata Kawka, Błażej Baraniak
Kostiumy Jola Łobacz
Reżyseria światła Ewa Garniec
Asystent reżysera Daniel Mosior

Obsada

Brindsley Nowak – Michał Kocurek
Carol Melkett – Sandra Drzymalska
Pani Furnival – Kastarzyna Krzanowska / Izabela Noszczyk
Pułkownik Melkett – Mariusz Saniternik
Harold – Karol Wróblewski
Clea – Katarzyna Głogowska
Chodorow – Marek Prałat
Potanin – Grzegorz Gierak

Wokół spektaklu

RECENZJA:
Prof. dr hab. Juliusz Tyszka
Jako rzecze św. Wikipedia, wczesną wiosną 1965 roku dramaturg londyńskiego National Theatre, słynny krytyk i pisarz, Kenneth Tynan, zamówił sztukę w jednym akcie u Petera Shaffera, autora kilku wziętych dramatów, w tym granych od poprzedniego lata w tymże National Theatre Królewskich łowów na słońce. Owa jednoaktówka miała wypełnić teatralny wieczór wspólnie z nie byle jakim dziełem – Panną Julią Strindberga. Kłopot polegał na tym, że Shaffer, owszem, miał rewelacyjny pomysł, ale na farsę. Gdy jednak opowiedział Tynanowi, na co wpadł, ten od razu, nie zważając na jego opory i wymówki, porwał go wprost do gabinetu dyrektora National Theatre, Laurence’a Oliviera.

Oddajmy głos Shafferowi: „Na nic zdały się moje protesty, że tak naprawdę to tej sztuki nie ma, że jest zaledwie pomysł, (…) poza tym, że muszę natychmiast lecieć do Nowego Jorku i pisać tam scenariusz filmowy. Olivier po prostu przeszył mnie swymi chińskimi, niewidzącymi oczami, powiedział: «To będzie fascynujące» i wyszedł z pokoju”.

"Komedia w ciemno" (Black Comedy) została więc napisana w sporym pośpiechu, a natychmiast potem też bardzo pospiesznie przeszła przez próby – dyrekcja National Theatre chciała za wszelką cenę olśnić brytyjski światek teatralny swym nowym odkryciem i dokonaniem podczas letniego festiwalu w Chichester. Tynan posunął się wręcz do stwierdzenia, że „była to farsa próbowana w farsowych warunkach”. Niemniej festiwalowa premiera, która miała miejsce 27 lipca 1965 roku, okazała się wielkim sukcesem. Shaffer z satysfakcją odnotował, że towarzyszyły jej narastające „wybuchy ludzkiej wesołości”. W pamięć zapadł mu szczególnie gruby facet, który z początku „ani razu się nie zaśmiał – był jedynym człowiekiem na widowni, który w ogóle nie wybuchnął śmiechem. Nie wiedziałem, kim on jest, ale stwierdziłem, że jeśli jemu jednemu spektakl się nie spodoba, to będzie klapa. (…) Nagle wybuchnął śmiechem niczym wulkan, upadł i zaczął pełznąć przejściem ku scenie, (…) pomiędzy nogami krytyków, krztusząc się ze śmiechu i błagając: «Och, przestańcie, przestańcie, ja tego nie wytrzymam!»”.

Premiera "Komedii w ciemno", która miała miejsce w Teatrze Miejskim w Lesznie 6 stycznia 2018 roku, nie wywołała wśród miejscowej, eleganckiej P.T. Publiczności aż tak burzliwych reakcji, jednak towarzyszyły jej niemal od początku wybuchy szczerego śmiechu, narastające w miarę piętrzenia się zwariowanych wydarzeń na scenie. Była to zasługa nie tylko dramatopisarza, lecz także tłumacza Macieja Stroińskiego, reżysera Jarosława Bielskiego oraz wyrównanego zespołu aktorek i aktorów, którzy od samego początku do samiuteńkiego końca trzymali odpowiedni rytm działań i z poświęceniem wypełniali swe sceniczne obowiązki, tym razem bardzo mocno utrudnione ze względu na konieczność wiarygodnego udawania, że poruszają się w kompletnych ciemnościach.

Bo ów (zapożyczony zresztą od Chińczyków) genialny pomysł Shaffera, który zachwycił Laurence’a Oliviera i Kennetha Tynana, polega właśnie na tym, że: 1) na początku scena jest ciemna, natomiast z prowadzonego w ciemnościach dialogu rzeźbiarza Brindsleya z jego dziewczyną Carol wynika, że wszystko jest w najlepszym porządku i że przestrzeń, w jakiej się poruszają, jest normalnie oświetlona; 2) w pewnym momencie w mieszkaniu Brindsleya wysiadają korki i gaśnie światło, lecz w tym samym momencie na scenie światło… się zapala. Tyle że aktorzy udają, iż na scenie panują egipskie ciemności. Wszyscy – widzowie i aktorzy wszystko świetnie widzą, lecz ci ostatni muszą udawać, że nie widzą nic, bo tak chce autor Komedii w ciemno i tak jest o wiele zabawniej.

Trzeba stwierdzić, że owo bardzo trudne zadanie zostało wykonane bezbłędnie – wszyscy sceniczni wykonawcy poruszali się po oświetlonej scenie bardzo niepewnie i niby „po omacku”, z oczyma konsekwentnie „błądzącymi”, usiłując „przeniknąć wzrokiem ciemności”, wykonując zarazem bardzo precyzyjnie ruchową partyturę działań opracowaną pieczołowicie na próbach – jak podejrzewam, dużo liczniejszych niż w wypadku przygotowań do brytyjskiej prapremiery. I nawet gdy coś nie wyszło (była to w końcu pierwsza prezentacja spektaklu), potrafili zręcznie wybrnąć z niezręcznej sytuacji, „improwizująco ogrywając” małe niedoróbki.

W pamięć zapadł mi jeden taki moment aktorskiej gry, którego do dziś nie potrafię jednoznacznie określić, bo nie wiem, czy to była wpadka naprawiona przez świetną, trafioną w punkt improwizację, czy precyzyjnie, co do centymetra dopracowany gag. Gdy Brindsley Nowak (Michał Kocurek) usiłował wynieść kolejny przywłaszczony sobie (co z tego, że na jakiś tylko czas) z mieszkania sąsiada, Harolda Gorringe’a (Karol Wróblewski) przedmiot – stolikową lampę, jego przyszły (potem się okaże, iż niedoszły) teść, pułkownik Melkett (Mariusz Saniternik), nadepnął na kabel i na jakiś czas unieruchomił Brindsleya, udaremniając jego krętacko-ciut-złodziejskie usiłowania. Jeśli owo nadepnięcie było przypadkowe, czapki z głów przed obydwoma aktorami za umiejętność wyimprowizowania kolejnej śmiesznej, niezręcznej sytuacji (panika i szarpanina jednego, zdziwienie, a potem złośliwie naiwna „gra w niezręczność” drugiego). A jeśli było celowe, to też czapki z głów za bardzo precyzyjne, wycieniowane odegranie wszystkich powyższych stanów ducha i ciała.

Największe pole do aktorskiego popisu miał w tym spektaklu Michał Kocurek, jako że Brindsley nie tylko musiał jak najszybciej i niepostrzeżenie usunąć ślady swojego „sąsiedzkiego wypożyczenia” – mebel po meblu, sprzęt po sprzęcie, lecz także zneutralizować szalejąco aktywną, zazdrosną, a od pewnego momentu także pobudzoną erotycznie swoją „byłą” (a potem znów aktualną) ukochaną, Cleę (Katarzyna Głogowska), i to tak, by wszyscy obecni, a zwłaszcza jego aktualna (a potem już była) ukochana, Carol Melkett (Sandra Drzymalska), i jej ojciec, wspomniany tu już emerytowany wojskowy, niczego się nie domyślili. Kocurek bardzo konsekwentnie wzmagał napięcie (no i oczywiście komizm) kolejnych scen, z wielką precyzją (choć pozornie „na ślepo”) miotając się na całej długości, szerokości oraz wysokości sceny, w tym dwukrotnie spadając ze schodów. Na pochwałę zasługuje nie tylko precyzja jego działań, lecz także po prostu jego sprawność i kondycja. Gdy podczas końcowych ukłonów patrzyliśmy wszyscy na jego spoconą, lecz uśmiechniętą twarz, wiedzieliśmy, że zasłużył na oklaski nie tylko umiejętnością rozśmieszenia nas, lecz również swym czysto fizycznym wysiłkiem.

Peter Shaffer, jak na wytrawnego dramatopisarza przystało, dał niemal wszystkim postaciom (a zatem oczywiście także grającym je aktorkom i aktorom) możliwość intensywnego zaistnienia choćby przez chwilę, by mogli dać widzom próbkę swego talentu. Całkowicie drugoplanowa postać sąsiadki, pani Furnival (Izabela Noszczyk), obdarzona została na przykład pięknym monologiem w pijanym widzie, tak całkowicie, stuprocentowo „odjechanym”, że aż się prosił o aktorski popis. Noszczyk wykorzystała skrzętnie tę okazję, dając ostrą próbkę swych komediowych możliwości, ocierając się przy tym (bo tak było trzeba) o tragigroteskę, otrzymując od premierowej leszczyńskiej widowni najdłuższe brawa. Wspomógł ją w tym reżyser, Jarosław Bielski, wspólnie z reżyserką światła, Ewą Garniec, przyozdabiając na czas jej monologu scenę – na ogół mocno i równo oświetloną – z lekka nieziemską, zieloną poświatą.

Z kolei Mariusz Saniternik, do bólu śmieszny przez cały niemal spektakl w swej „bacznościowo-spocznościowo-zasadniczej” postawie wobec świata i bliźnich, miał okazję zabłysnąć w krótkim, lecz wymownym monologu skierowanym przeciw wszystkiemu, co wykracza poza zdroworozsądkową normę, a zwłaszcza przeciw obcym, przyjezdnym, nieswoim, pozabrytyjskim, pozanormatywnym. Czyli głównie przeciw Rosjanom, Polakom i innemu tałatajstwu ze Wschodniej Europy.

Nawet elektryk Chodorow (Marek Prałat) mógł się wykazać bardzo inteligentnym spiczem na temat współczesnej sztuki, dowodząc, że jego petersburskie wykształcenie filozoficzne może się na coś przydać nawet w zaatakowanym przez mrok londyńskim apartamencie.

Katarzyna Głogowska jako niewidzialna do samego końca Clea bardzo sprawnie odegrała swą rolę kobiety nie tyle fatalnej, co konfliktogennej, doprowadzając w końcu do ostatecznego rozwiązania wątku miłosnego. Jej niezmordowana ruchliwość umotywowana sprytem i małpią złośliwością jej postaci spowodowała kilka ciekawych qui pro quo, prowokując rozliczne gagi.

Warto na koniec podkreślić, że tłumacz, Maciej Stroiński, nadał polszczyźnie swego przekładu wyraźnie współczesny i potoczny charakter, co zdecydowanie wyszło owemu przekładowi na dobre. Dokonał przy tym kilku istotnych zmian w nazwiskach postaci: Brindsley Miller z shafferowskiego oryginału stał się Brindsleyem Nowakiem, co nadało antyimigranckiemu monologowi jego niedoszłego teścia (też chyba trochę uwspółcześnionemu) dodatkowych smaczków. Niemiecki kolekcjoner sztuki Georg Bamberger stał się tutaj bogatym Rosjaninem o wymownym dość nazwisku Potanin, co w dobie intensywnej londyńskiej aktywności Romana Abramowicza oraz innych rosyjsko-brytyjskich miliarderów jest pociągnięciem całkiem udatnym. Potanin (Grzegorz Gierak) jako jedyny zaprezentował nam bardzo ekscentryczny srebrny strój złożony jakby z setek małych luster odbijających intensywnie refleksy światła. Zagrały one bardzo ostro w scenie, gdy ekscentryczny bogacz, porażony prądem, przebiegł przez całą niemal długość sceny, migając na czerwono trzymanym w ręku elektrycznym urządzeniem.

Także wymyślony przez Shaffera niemiecki elektryk o ciekawym nazwisku Schuppanzigh staje się w przekładzie Stroińskiego wspomnianym tu, elokwentnym do bólu Chodorowem.

Podsumowując: Tynan i Olivier mieli rację, zmuszając Shaffera do szybkiego wcielenia jego genialnego pomysłu w życie. By jednak ten pomysł nie rozmył się w serwowanych widzom prostackich gagach, trzeba ogromnej reżyserskiej i aktorskiej konsekwencji, dyscypliny i długotrwałej koncentracji, która – choć żmudna i niewdzięczna – musi dać odpowiednie komediowe efekty, pod warunkiem, że nikt z obsady się nie rozluźni, nie odpuści i nie pójdzie na łatwiznę.

I taki właśnie fenomen miał miejsce 6 stycznia 2018 roku na scenie Teatru Miejskiego w Lesznie, a słynny okrzyk Maksa z "Seksmisji": „Ciemność widzę! Ciemność! Widzę ciemność!” nasuwał się sam jako odpowiednia puenta szaleńczych wypadków dziejących się na scenie, które – podobnie jak rozliczne szaleństwa w filmie Machulskiego – wywoływały u leszczyńskich widzów kolejne spazmatyczne ruchy przepony i krztuszące się ludzką wesołością „odgłosy paszczą”.

P.S. Teatr Miejski w Lesznie jest, jak sama nazwa wskazuje, instytucją municypalną dofinansowywaną przez Samorząd Województwa Wielkopolskiego. Powstał z górą dwa lata temu w oparciu o materialną i personalną bazę leszczyńskiego Centrum Kultury i Sztuki. Posiada własny zespół aktorski, posiłkując się jednak dość często artystami z innych teatrów (na przykład grający główną rolę w omawianym tu spektaklu Michał Kocurek to aktor Teatru Nowego w Poznaniu). Zespół ten zrealizował dotąd kilkanaście spektakli.

Dyrektorem Teatru Miejskiego jest dawny dyrektor CKiS Błażej Baraniak, a dyrektorką artystyczną związana od kilku lat z Lesznem znana aktorka i producentka Beata Kawka. Repertuar leszczyńskiej sceny jest różnorodny i obejmuje nie tylko dobrane z wyczuciem i gustem pozycje rozrywkowe, m.in. Zagraj to jeszcze raz, Sam Allena, Projekt Koffta (teksty Jonasza Kofty), Abonament na szczęście (teksty Agnieszki Osieckiej), lecz także teksty poważniejsze, mogące jednak zainteresować szeroką publiczność, między innymi Małe zbrodnie małżeńskie Schmitta, Grubaskę wg Szymanowskiej, Przesilenie Grega i Mcintyre’a (koprodukcja z poznańskim Teatrem Nowym); spektakle dla młodych widzów, między innymi Królową śniegu Andersena i Tajemnicę Tomka Sawyera (musical Masłowskiego/Wierzcholskiego wg powieści Twaina) oraz inscenizacje klasyki (Dziady. Lekcja, Ślub, Moralność pani Dulskiej).

Czyli od z górą dwóch lat mamy w naszym kraju kolejny miejski teatr dramatyczno-repertuarowy (piąty już w Wielkopolsce), który dobrze służy lokalnej publiczności. Można? Ano, można!

5 grudnia 2017
Komedia w ciemno

Galeria zdjęć


Beata Ciesielska \ PhotoTraffic

Video



Logo - Instytucja Kultury Miasta LesznaLogo - SWW

Partnerzy

Przejdź na stronę: Logo Ciesiółka Auto Group

Stopka

Zamknij